piątek, 28 czerwca 2013

Marysia...



Marysia
Wczoraj spotkałam idącą ulicą parę: on i ona, szli rozmawiając ze sobą, ona pchała wózek z maleństwem, on trzymał dwóch chłopców za rękę. Siedziałam na ławce na pięknym starym rynku z kocimi łbami, z pięknymi drzewami. Siedziałam na ławce i przyglądałam się ludziom idącym do kościoła. Wyglądali wszyscy elegancko, kobiety w dopasowanych żakietach, spódnicach za kolano, w butach z niewysokim korkiem, fryzury idealnie spięte. Pomyślałam nie moje czasy, nie mój świat, popatrzyłam na siebie, miałam ubraną sukienkę do kolan w kolorze kremowym z białym kołnierzykiem. Wstałam z ławki i poszłam w stronę kościoła, przy wejściu  dostrzegłam tablicę z ogłoszeniami a na niej wisiało ogłoszenie z datą 23.06.1939 rok… była niedziela. Wchodząc do kościoła stanęłam przed dobrze znanym mi miejscem, pozłacane ramy obrazów, piękne barokowe wnętrze, złote oko w srebrnej oprawie nie dało mi wątpliwości stałam w moim mieście 74 lata wcześniej…  Patrzyłam na ludzi, byli uśmiechnięci, szczęśliwi mieli dużo znajomych i czas aby przywitać się zamienić parę słów. Lecz nadal ciekawiła mnie para z trójką pociech, dwóch chłopców grzecznie stojących przy wózeczku siostry. stanęłam na przeciw tej rodzinki, żeby obserwować jak piękne i sielskie życie było parę tygodni przed wybuchem drugiej wojny światowej, w miasteczku granicznym z Niemcami wtedy to była II Rzesza Niemiecka... Lato tego roku zapowiadało się piękne. Ludzie spędzali dnie spacerując po parku oglądając zamek, piękny barokowy zamek książąt Zbąskich później Garczyńskich. Park był piękny zadbany z wieloma alejkami prowadzącymi  nad jezioro. Czyste błękitne niebo , nie przepowiadało jak wiele się zmieni za parę dni. Poszłam na plażę, spotkałam tam tą mamę z dziećmi, siedziała na kocu dzieci bawiły się przy brzegu. Usiadłam na kępie trawy obok niej wystawiając twarz do słońca był sierpień, początek zbioru upraw z pól. Marysia bacznie obserwowała swoich synów, w pewnym momencie usłyszałam :
- jesteś nowa w naszym miasteczku? – zapytała Marianna
Zdziwiona popatrzyłam na nią
 – tak jestem tu nowa ( w sumie nawet nie bardzo wiedziałam jak się tam znalazłam);
- Ja mieszkam tu od urodzenia, tutaj się wychowałam i teraz wraz z mężem i dziećmi mieszkamy tu. Choć mój mąż pochodzi z daleka mieszkał w Krobi to sporo kilometrów . Przyjeżdżał do mnie rowerem, najbardziej żal mi go było zimą, więc widywaliśmy się wtedy rzadko, pieniędzy brak, bilety drogie i czasem drogi zasypane. Po paru latach odwiedzin postanowiliśmy się pobrać. Mąż zamieszkał, tu ze mną, wiesz on jest stolarzem.
- Piękna historia, mimo odległości, różnych pór roku i przeciwności losu.
- Przeciwności losu , gdzie tam wystarczy wiara i chęci a życie samo się ułoży jak chcesz.
Pomyślałam, że ona ma cudowne życie. Uśmiechała się do ludzi, zerkała na dzieci i malutką córeczkę, która spała w wózeczku. Opowiadała o swoim sielskim życiu:
-Mój mąż jest teraz przy zbiorach, pomaga, abyśmy się nie musieli martwić zimą o pyry, marchew, mięso czy mleko albo masło. Rodzina ma dużo pól i każda para rąk jest potrzebna. O tam wskazała palcem po drugiej stronie jeziora pracuje mąż, piękne miejsca las i pola. Odprowadziłam Mariannę i dzieci do domu, pod kamienicę w której mieszkali, w pięknym mieszkaniu nie dużym na parterze z podwórkiem, ogrodem i dojściem do rzeki. Parę tygodni później przeprowadziłam się na strych w kamienicy nad rodzinką. Malutki pokoik z oknem na rzekę i jezioro, czasem spoglądałam jak ucieka słońce, maluje swoimi promykami korony drzew, taflę jeziora skrzącą się jak lampki na choince. Dni mijały coraz szybciej i szybciej kończył się sierpień nadchodził wrzesień, dostałam pracę w pobliskiej szkole podstawowej, miałam  pracowałam z najmłodszymi w końcu robić to co lubiłam. Te lato było ostatnim beztroskim latem, podczas pobytu w tym mieście zdążyłam zaprzyjaźnić się z mamą dwóch uroczych chłopców Leona i Józia, dziewczynce na imię  było Zosia a mamie Marysia. Ostatnimi dniami sierpnia mówiono coraz częściej o dziwnych sytuacjach przy granicy polsko – niemieckiej. Szeptano o  wojnie… Ale gdzie wojna jedna skończyła się niedawno dopiero, ludzie nie zdążyli podnieść się ze strat. Franek jakby przewidując najgorsze zaopatrywał żonę i dzieci w zapasy, budował różne ziemianki, bo nigdy nie wiadomo. Tato rodzeństwa, stolarz Franciszek,  długo nie cieszył się z obecności dzieci i żony mieszkając na przedmieściach miasteczka 1 września 1939 roku poszedł walczyć za ojczyznę za Polskę. Marianna przepłakała nie jedną noc za mężem. Niemcy źli ludzie, gwałcili kobiety i dziewczynki , bili mężczyzn, starszych i dzieci. Nie mogłam podjąć pracy w szkole nie doszło do tego. Marianna uratowała mi wtedy życie schowała w ziemiance, zaraz po pierwszych strzałach nad ranem 1 września 1939 roku. Jej ze względu na dzieci odpuszczono, lecz inne nie miały tyle szczęścia. Gdy przez miasteczko przetoczyła się pierwsza fala niemieckich wojsk, ujrzałam światło dzienne i szczerze wolałam tego nie oglądać.  Mijał dzień za dniem, dzieci podrastały, Franek nie wraca a żonie rósł brzuch, kolejne dziecko w tak ciężkich czasach. Zaprzyjaźniłam się z Marią , mieszkałam na poddaszu tej samej kamienicy, pomagałam w pracach domowych i opiece nad dziećmi. Minęła jesień nadchodził grudzień, dla mnie miesiąc nadziei, marzeń, miłości i radości z narodzin Jezusa, maleńkiego zbawcy . Grudzień przywitał nas mrozem i śniegiem, ku radości dzieci i zmartwieniu mojej przyjaciółki. Martwiła się tym, że nie ma męża, że wigilia będzie inna niż te poprzednie. Mieszkając parę miesięcy w tym miasteczku poznałam różnych ludzi, między innymi leśniczego, pozostawiony na swoim stanowisku leśniczy Jan miał ponad 30 lat, samotny, mieszkał w lesie wraz z kilkoma rodzinami którzy się tam osiedlili po pierwszej wojnie światowej. Janek został oddelegowany po szkole zaraz na leśniczówkę , takie dziwne były czasy.
Opowiadał  o sobie czasem śmieszne historie, pochodził z okolic Gdańska, znad morza kochał lasy, bo jak ich można nie kochać za piękny zapach w gorące letnie dni.  Za przyjaźniłam się z nim, był miły, wrażliwy, pierwsze wrażenie sprawiał nie dostępnego człowieka. Pod skorupą niedostępności skrył się wrażliwy człowiek. Był trochę wyższy ode mnie, miał brązowe oczy, ciemne włosy i zniewalający uśmiech. Rozmowy z nim przynosiły mi ukojenie od niechybnych myśli gdy żyliśmy w czasach okupacji. Pomógł zdobyć nam opał gdy przyszła sroga zima. 24 grudnia przywiózł piękny świerk. W mieszkaniu zapachniało świerkiem, dzieci przyozdobiły choinkę ozdobami, które znalazły w kartonie na dnie szafy zrobionej przez Franciszka, sporej szafy ze skrzypiącymi drzwiami. Przyozdabianie choinki sprawiało wszystkim wiele radości. Nasza skromna wigilia składająca się z kilku potraw takich jak: opłatek, kapusta z grzybami, kapusta z fasolą i duszonymi pyrami, zupa z ryby, smażona ryba, pierogi z kapustą i grzybami, oraz barszcz. Skromnie i niewiele lecz wolny talerz na stole pozostał czekając na Franka do wspólnej wieczerzy wigilijnej zasiedliśmy wszyscy wraz Jankiem i wolnym miejscem dla strudzonego wędrowca. Wieczór spędziliśmy na śpiewaniu kolęd i pastorałek. Wieczorem Marysia została w domu czekając z nadzieją na Franka, nie mając pojęcia czy żyje, czy gdzieś już został pochowany godnie. Pasterka odbyła się w kościele pod eskortą wojsk niemieckich aby nikt nic nie zrobił przeciwko okupantowi. Tej nocy Janek spał w moim pokoju w moim łóżku ja u Marysi tam gdzie mieszkałam od początku zimy z oszczędności lepiej ogrzewać choć trochę jedno małe mieszkanie niż mieszkanie i pokój na poddaszu. Marysia opowiadała o swoich świętach z mężem, tęskniła za nim mimo iż nic o tym nie mówiła. Z dnia na dzień było jej coraz trudniej kolejna ciąża sprawiała jej trudności, męczyła się szybciej, nogi miała opuchnięte i bez wsparcia swojego ukochanego. W pierwszy dzień świąt doszła nas wiadomość o zbliżających się wojskach Radzieckich. Mieliśmy nadzieję, że tym razem nas ominie inna okupacja. Bardzo się myliliśmy w drugi dzień świąt wraz z switem rozległo się głośne dobijanie do drzwi. Marysia zerwała się na równe nogi choć w jej stanie było to dość trudne. Pobiegła do drzwi , otwierając je miała nadzieję na cud, że to mąż. Myliła się, w progu stało dwóch niemieckich żołnierzy, dwóch następnych z góry sprowadzało Janka w piżamie. Wtargnęli do mieszkania z łóżek siłą wyciągnęli zaspane dzieci mnie za łokieć pociągnęli na korytarz zdążyłam chwycić sweter dla siebie, Marysi i chłopców, Zosię wzięłam na ręce i mocno przytuliłam pod swetrem. Wypchnięto nas bosych nie odzianych na ulicę i nakazano dołączyć do reszty ludzi siedzących na wozie. Wieźli nas nad jezioro, zwozili ludzi z każdej strony z okolic. Na plaży zepchnęli nas z wozów i popychali w stronę zamarzniętej tafli, setki ludzi: bosych, nieodzianych, wystraszonych i zdezorientowanych. Stałyśmy na tafli lody modląc się o cud, Marysia trzymając chłopców za ręce, ja mając Zosię na rękach przytulając najmocniej na świecie, obok mnie stał Janek. Ktoś krzyknął, że będą wysadzać w lód, lód na którym staliśmy wszyscy, wybuchła zwiększona panika, ktoś ruszył do ucieczki, padł strzał. Zapadła cisza, niczym nie zmącona cisza. Wśród żołnierzy zaczęły się szmery, padło parę komend po niemiecku i zaczęli w pośpiechu się wycofywać, uratowało to nas. Wojska niemieckie wyparły wojska radzieckie. Uratowało to wiele ludzkich istnień. Z Marysią połączyła nas niewidzialna nić a Janek stał się najbliższą osobą zaraz po Marysi i dzieciach.
Z Jankiem latem przed Bogiem ślubowaliśmy sobie miłość. W międzyczasie urodziła się Tereska. Po dwóch latach wrócił Franek, ogromna była radość, gdy zapukał do drzwi mieszkania a tam nadal czekała na niego z utęsknieniem żona i czworo dzieci. Doczekali się 7 dzieci, wnucząt lecz tylko Marysia poznała część swoich prawnuków, była wspaniałą drobną, mądrą i kochaną prababcią.


Dziękuję Magdzie Kordel za możliwość spełnienia części moich marzeń, Dzinie za uczepienie się mojej wyobraźni : CHŁOPAKU DZIĘKUJĘ CI. Dziękuję też Ani: kochana bez Ciebie nie było by mnie, Agaci za wieczorne rozmowy, Cioteczce Sabinie, Kasi i Dorci za to, że są i mają ogrom cierpliwości dla mnie.

1 komentarz: